fbpx
fot. Krzysztof Miller/Agencja Gazeta
z Wojciechem Jagielskim rozmawia Zbigniew Rokita wrzesień 2019

Przyzwoitość wymaga obecności

Korespondent wojenny to ktoś, kto zna się na wojnach, potrafi czytać mapy sztabowe, rozumie taktykę i wie, dlaczego komendant kazał strzelać z haubic, a nie z moździerzy. Ale nie to mamy najczęściej na myśli, mówiąc o tej profesji. Ja siebie nazywałem korespondentem z Afryki i części Azji, któremu zdarzało się pisać o wojnach.

Artykuł z numeru

Migawki z frontu

Migawki z frontu

Zbigniew Rokita: Chciał Pan kiedyś napisać książkę o najsłynniejszym afgańskim dowódcy partyzanckim i wrogu talibów Ahmadzie Szahu Massudzie. Zapytał go Pan, jak bawił się jako chłopiec. A ten spojrzał na Pana jak na wariata. A Pan co robił jako chłopiec?

Wojciech Jagielski: Ja wyłącznie grałem w piłkę.

W Orle Kolno jako skrzydłowy napastnik. Zawsze chciał Pan mieć numer 18, jak Robert Gadocha. Poprzedni sezon Orzeł zakończył na piątym miejscu w podlaskiej okręgówce.

A, to nawet nie wiedziałem. Ostatnim razem, gdy sprawdzałem, był niżej.

Czy pasja piłkarska pomogła Panu kiedyś na wojnie?

Zdecydowanie. Rozmowa o futbolu była wiele razy świetną grą wstępną, gdy spotykałem się z politykiem, generałem czy zbuntowanym partyzantem. Do dziennikarza podchodzili jak do jeża, a ja nagle zaczynałem o piłce. Proszę sobie wyobrazić kongijskiego ochroniarza w koszulce Arsenalu

To prawdziwa scena?

Tak. Ochroniarz nie wiedział nawet, jaką koszulkę nosi, ale jego dowódca już tak – choć był kibicem Chelsea. A ja Manchesteru United. I płynnie zaczęliśmy rozmawiać o Premier League, trenerach, piłkarzach, aż sobie przypomnieliśmy, że jesteśmy tu w innej sprawie.

Ale futbol już Was do siebie zbliżył.

Dowódca wciąż nie pamiętał mojego nazwiska, nie pamiętał, z jakiego kraju jestem, nie wiedział nawet o jego istnieniu, ale przestałem być dla niego przypadkowym człowiekiem. Ten człowiek z kongijskiej dżungli wiedział o Premier League tyle co ja.

Trębacza z Tembisy napisałem dzięki piłce nożnej.

Długo nosił Pan w sobie RPA.

Ponad 20 lat. Jeździłem do Republiki Południowej Afryki, ale nie potrafiłem znaleźć klucza do opisu tego kraju. W 2010 r. „Gazeta Wyborcza” wysłała mnie tam na mundial. W lokalnej afrykańskiej gazecie trafiłem na artykuł o człowieku, który twierdził, że wymyślił wuwuzelę. Ale jeśli to on wynalazł wuwuzelę…

… to dlaczego był ubogi?

Powinien być bogaczem, a był bezrobotny. Wynalazł, ale nie opatentował. W rezultacie wuwuzele zaczął produkować pewien sprytny biały przedsiębiorca z Kapsztadu, ale gdy nadeszły mistrzostwa, wszystkie, które słyszeliśmy, przyjechały w kontenerach z Chin i Tajwanu. We Freddiem, twórcy wuwuzeli, odkryłem alegorię opowieści o współczesnej Afryce, o zmarnowanych szansach i pasji.

Futbol to Pana przyczółek do obserwowania świata. A w czym pomagały korespondentowi wojennemu papierosy?

Podobnie jak rozmowy o futbolu, papierosy również rozbrajały. Zawsze, gdy człowieka zatrzymują na posterunku żołnierze, sytuacja jest niepewna, nie wiadomo, co żołnierze zrobią. Zanim rozmowa się rozpoczęła, wyciągałem papierosa jako fajkę pokoju. Ten gest to gra na czas, odroczenie. Trzeba otworzyć paczkę, skręcić papierosa, odpalić zapalniczkę albo znaleźć zapałki. Nawiązujemy ze sobą kontakt. Ten moment pomaga przełamać lody. Trudniej stosować przemoc wobec kogoś, z kim się już weszło w kontakt, łatwiej zabijać człowieczka z gry komputerowej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się