„Rozmówca młodszego kapitana straży pożarnej należał do grupy badawczej Ministerstwa Propagandy Rzeszy, które poddawało analizie socjologicznej (»ludnościoznawczej«) następujący problem: Co dzieje się w głowach ludzi, kiedy zniszczone zostanie ich miasto? Ani ich to nie zniechęca, ani nie nastraja moralnie do zawarcia pokoju, ani też nie pobudza do rebelii przeciwko władzom zwierzchnim. Dochodzi jedynie do POMIESZANIA ZMYSŁÓW. Może się zdarzyć, że nie są pewni, czy to, co przeżywają, jest rzeczywistością czy snem”.
A. Kluge, Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945
(tłum. A. Żychliński)
Gdy oglądam dzisiaj relacje z Ukrainy, zwłaszcza nagrania i zdjęcia z pola walki, przepełniają mnie różne emocje. Rozpoznaję w sobie wtedy oczywiście złość, strach, oburzenie czy żal, ale za każdym razem, prędzej lub później, pojawia się coś jeszcze. Raptem odnoszę bowiem wrażenie, że już to wszystko kiedyś widziałem, a nawet i więcej – byłem tam, uczestniczyłem w tym. Zarazem jednak nie mam przecież jakiejkolwiek bitewnej przeszłości, więc nie może być tu mowy o traumatycznych retrospekcjach nawiedzających weterana. Nie chodzi też o megalomańskie wczuwanie się w położenie walczących żołnierzy, krótką, bezpieczną wizytę w cudzym piekle. Po prostu lata grania w Call of Duty: Modern Warfare spowodowały, iż dość łatwo ulegam iluzji, szczęśliwie przejściowej, w efekcie której na współczesną, zmediatyzowaną wojnę patrzę oczami gracza, kogoś zaskoczonego, że to, co brał za rozrywkę i graficzną fantazję, stało się ostatecznie rzeczywistością, pośród której przyszło mu żyć.
Każdy wielbiciel strzelanek i symulatorów z akcją osadzoną w militarno-geopolitycznych realiach przełomu XX i XXI w. najpewniej choć raz zaznał czegoś podobnego. To nie do uniknięcia po setkach natężonych godzin spędzonych w ciemnym pokoju sam na sam z celownikiem bądź wyświetlaczem HUD, trójwymiarowym terytorium wroga i licznymi celami, spośród których wiele ma kształt i głos człowieka. Perspektywa ta zostaje trwale odciśnięta w umyśle. Dlatego cyrkulujące w internecie wizualne świadectwa wojny między Rosją a Ukrainą – widok z kokpitu śmigłowca szturmowego Ka-52, który ostrzeliwuje pozycje ukraińskie pod Hostomelem, bitwa na ulicach Mariupola via ekran opancerzonego transportera BTR-4 czy gwałtowna wymiana ognia w sosnowych lasach koło Irpienia zarejestrowana kamerką na hełmie – sprawiają, że dłuższą chwilę zajmuje mi zrozumienie, iż to dzieje się naprawdę i jestem obserwatorem walki, destrukcji i śmierci, a nie zaliczania kolejnej misji. Oba te porządki bywają już prawie nie do odróżnienia. W obu doznaję niemal identycznych dźwięków i obrazów – trzask dramatycznych komunikatów radiowych, las, droga i pole lustrowane podczerwienią z wysokości kilometra, dymiące wraki, syk salwy pocisków niekierowanych, skowyt GRAD-a, odgłos niszczycielskiego działka Bucefała, który przypomina niewinny odgłos trzepania dywanu, hollywoodzkie eksplozje aż po niebo, wschodnioeuropejska zabudowa, ponure, zimne przedwiośnie antropocenu. Obsesyjne śledzenie katastroficznych newsów, doomscrolling, w ostatnich tygodniach zmieniło się w warscrolling, obsesyjne, niepohamowane przyjmowanie wieści z wojny i o wojnie aż po przesyt, niestrawność, halucynację.