Oczywiście na intelektualnej mapie znajdziemy nad Wisłą środowiska kontestujące myślowy dorobek Wojtyły oraz krytykujące jego wpływ na społeczne obyczaje. Melonowska jednak stanowczo odcina się zarówno od zgodnego chóru konserwatywnych pochwał, jak i przeważającej części frontu feministycznego. Feminizm w dominującej postaci uznaje za „antypersonalistyczne zjawisko polityczne i społeczne”, które „zakłada w jakimś stopniu instrumentalizację drugiego człowieka” (s. 284).
Teza książki jest dość prosta: Karol Wojtyła we wczesnym okresie twórczości poparł paradygmat personalistyczny, który dzięki uniwersalizmowi głosi wolność, godność oraz samostanowienie każdej osoby (bez względu na płeć!). Inne prace Jana Pawła II unieważniły jednak tę personalistyczną inspirację. Melonowska umiejętnie obnaża słabości analizowanych pism. W Miłości i odpowiedzialności dostrzega bardzo naiwną ontologizację potocznych przekonań i niefachowych obserwacji psychologicznych. W papieskich katechezach demaskuje bierność i ontologiczne uzależnienie kobiety od mężczyzny. Pisze również o seksualizacji kobiety, gdyż płciowość i uwarunkowania naturalne odgrywają decydującą rolę przy określaniu kobiecej tożsamości. Autorka wskazuje też, że watykańskie dokumenty sprzeciwiają się prostej tezie, iż to „macierzyństwo jest „dla kobiety”, a nie kobieta „dla macierzyństwa” (s. 291). Zauważa także, że nauczanie papieskie ma raczej charakter kategorycznej obrony podzielanych już wcześniej twierdzeń niż woli nauki czegoś nowego. Dodatkowo idea „geniuszu kobiecego” jest pustym pojęciem, którym żonglować można w zależności od założonego wcześniej rezultatu prowadzonego wywodu.
Nie odmawiam słuszności powyższym wnioskom. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka słabości książki. Po pierwsze, autorka celowo ogranicza się do przywoływania jedynie polskiej recepcji myśli Wojtyły. Sprawia to, że czytelnik (czytelniczka) dusi się w gęstej atmosferze lubelskiego tomizmu. W niektórych fragmentach aż prosi się o nawiązanie do światowej teologii feministycznej (Johnson, Schüssler Fiorenza). Pobieżnie omówiony został też sam personalizm, który Melonowska uznaje za receptę na zderzenie ze Scyllą maternalizmu lub Charybdą feminizmu. Autorka cytuje jedynie skromne antologie. Brakuje jej pracy rozmachu i erudycji.
Po drugie – i ten zarzut jest poważniejszy – badaczka chętnie występuje z pozycji ontologicznego nominalizmu. Gdy Wojtyła diagnozuje istnienie realnych powszechników, ona sprowadza je do społecznych konwencji, arbitralnych nazw motywowanych nieraz żądzą dominacji. Takie postmodernistyczne stanowisko jest spójne. Problem zaczyna się, gdy autorka broni silnego, ontologicznego statusu osoby w personalizmie. Czy sięganie po argument kulturowej demaskacji nie zagraża pryncypiom książki? Być może nie. Wymagałoby to jednak dużo solidniejszego opracowania zagadnienia personalizmu. Dodatkową trudność stanowi przekonanie Melonowskiej o możliwości czystego ujęcia ciała lub wolności niezdeterminowanych materialnym kontekstem ich występowania. Jej próby uchwycenia czystej wolności, czystej cielesności, czystej osoby niebezpiecznie przypominają czystą fenomenologię Husserla, która dostała w XX-wiecznej refleksji filozoficznej solidne cięgi. Rozumiem obawę autorki, że ujmowanie ciała zawsze w jego materialnej daności, bez aktu „redukcji płciowej” może prowadzić do ontologizacji cech płciowych i niebezpiecznego, Antywolnościowego normatywizmu. Czy jednak osobą nie stajemy się właśnie poprzez własne ciało lub wbrew niemu? Czy wolność nie ujawnia się jako przezwyciężanie materialnego oporu, a nie jako abstrakcyjna siła myślowo oderwana od wysiłku przepchnięcia przeszkody? Znakomite analizy Melonowskiej widziałbym więc uzupełnione bardziej dynamiczną ontologią rewolucjonizującą statyczny i abstrakcyjny personalizm. Mam także nadzieję, że nie popchnęłoby to autorki w ramiona odrzuconego przez nią, zideologizowanego feminizmu.