Autorka z dostępnych dokumentów robi inny użytek: tworzy portret społeczny pogromu kieleckiego. Pokazuje, który scenariusz wydarzeń był prawdopodobny, a który – jak ten o prowokacji ubeckiej – trzeba wykluczyć. Wielogłosowość, uzyskana m.in. dzięki przywołaniu relacji ofiar, sprawców czy świadków, daje złożony, ale jednak zaskakująco spójny obraz mordowania Żydów w Kielcach po wojnie. Znacznie odbiega on od wyobrażenia o chwilowym wybuchu zbiorowej nienawiści, nagromadzonej przez wojenne i powojenne doświadczenia strachu, biedy i cierpienia. Antropolożka przekonuje, że o antyżydowskiej przemocy zadecydowało podłoże społeczne – coś trwalszego niż skutki wyniszczającej okupacji. To był ten „społeczny dynamit”, o którym w kontekście pogromu kieleckiego pisała Krystyna Kersten. Mieszankę wybuchową, jak dowodzi Tokarska-Bakir, tworzyły: „antysemityzm tradycyjny, którego trzon stanowiły legendy o krwi, łatwy do mobilizacji zasób doświadczenia, jakim było powszechne wojenne mordowanie Żydów, a także dwa zasoby lęku: strach przed powrotem właścicieli »pożydowskich« kamienic i obawa związana z »panoszeniem się Żydów«” (s. 415), jak postrzegano równouprawnienie żydowskich Polaków i ich obecność na wysokich stanowiskach administracji państwowej.
Tego dnia w mieście panował upał. Stefan Sędek, przedwojenny organizator kieleckiego ONR-u (!), ówczesny pracownik milicji, po przyjęciu zgłoszenia o porwaniu chrześcijańskiego dziecka wysłał pierwsze patrole na Planty. Zabijanie Żydów rozpoczęło się rano i trwało długie godziny. Po południu do mordujących kielczan i współdziałających z nimi przedstawicieli służb mundurowych („dwutakt munduru i tłumu”) dołączyli robotnicy kieleckich fabryk, przemaszerowując przez całe miasto z żeberkami od kaloryferów, młotkami, kluczami francuskimi w ręku – późniejszymi narzędziami zbrodni. „Masakra low-tech” – jak określi wydarzenia autorka. Przemocy na Plantach 7, Sienkiewicza 72, Piotrkowskiej 72, Leonarda 15 towarzyszył tłum ludzi, który zmobilizowało wyobrażenie o „żydowskim kidnaperze”. Wznoszono okrzyki: „Bić Żyda, mamy rząd żydowsko-rosyjski, a polskiego nie mamy!”, „Precz z Żydami! Na pohybel im!”. Słychać było oklaski. Na ulicach dało się odczuć piknikową, sielską atmosferę, „jak po jakimś wielkim wstrząsie”. Spośród sprawców wyrył się w pamięci obraz niskiej, tęgiej 40-letniej kobiety, która w sukni w kwiaty zaciekle biła żydowskiego mężczyznę. W tym samym czasie życie innych nieżydowskich mieszkańców toczyło się jakby nigdy nic – obok pogromu. Tego dnia zginęły 42 osoby, a ponad 80 zostało rannych. Atmosfera pogromowa nie znikła po 4 lipca. Ocalali Żydzi musieli zostać przewiezieni do szpitala w Łodzi, bo w Kielcach narażeni byli na dalsze cierpienie. Lektura tej książki nie daje spokoju: na ile pogromowe Kielce to mikrokosmos (po) wojennej Polski?