Kim była Anna Świrszczyńska? Czas przeszły, ten natręt, pcha się do zdania, bo przecież poetka, dramatopisarka, autorka utworów dla dzieci i młodzieży, autorka utworów muzycznych, zmarła 30 września 1984 r., ale może właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, czas teraźniejszy konieczny jest w opisie jej roli, twórczości i oddziaływania na twórczość innych.
Opowieść w typie portretowym zwykło się rozpinać na ważnych datach, najbardziej pomocne we wzmacnianiu kreski zawsze były zwłaszcza te okrągłe. W tym roku można swobodnie wybierać między życiem a śmiercią: 7 lutego Świrszczyńska obchodziłaby 115. urodziny, a 30 września minie 40 lat od jej śmierci. Jednak nie na przeszłości tylko trzeba się skupiać, inaczej niż w słynnym tytule książki Czesława Miłosza poświęconej życiu i twórczości Anny Świrszczyńskiej trudno pytać: „jakiegoż to gościa mieliśmy”, i nie chodzi wcale o różnicę rodzaju. Świrszczyńska nie była gościnią, która przemknęła, którą należy odpominać, po której nie został ślad. Świrszczyńska jest mocno obecna we współczesnej poezji, literaturze, badaniach literackich, jej wiersze – tak proste i trudne – są mocnym, jeśli nie najmocniejszym, punktem odniesienia. W końcu nie trzeba nikomu wierzyć na słowo, można sprawdzić samodzielnie. „Polecam poczytać Świrszczyńską”, fejsbukowa strona, a właściwie społeczność do niedawna spełniała funkcję kolporterki wierszy trudno w inny sposób dostępnych, choć nie było łatwo iść za owym poleceniem. Przez lata utwory Świrszczyńskiej krążyły w półoficjalnym obrocie: od 1997 r., gdy Poezja ukazała się w „złotej” serii Państwowego Instytutu Wydawniczego, udało się wydać drobne wybory, takie jak: Kona ostatni człowiek (oprac. Konrada Góra, Biuro Literackie) czy Jestem gotowa (oprac. Barbara Gruszka-Zych, znowu Państwowy Instytut Wydawniczy). Nieobecność wznowień w literackim rynku powinna skazać książki czy nawet autorkę na nieistnienie, biblioteki są słabym wsparciem w tych tarapatach, dział poezji zwykle jest działem najuboższym i nie pomaga uzupełniać luk czy niedoborów. Wbrew tym wszystkim przeszkodom (a może właśnie dzięki nim) wiersze Świrszczyńskiej żyją jeszcze intensywniej niż w czasach, gdy sama poetka była jeszcze wśród żywych – może i dlatego, że lepiej je rozumiemy.
Prześlepiona rewolucja
Zeszły rok był oficjalnie Rokiem Wisławy Szymborskiej, ale szczęśliwie świat nie kończy się już, gdy na literackiej scenie pojawia się więcej niż jedna autorka, rozmówczyni. Szczęśliwie brak autorek – na pewno przez osoby czytające, trochę inaczej sprawy się mają na poziomie urzędniczym – jest już postrzegany jako problem, który należy rozwiązywać, w czym pomagają inicjatywy herstoryczne takie jak działająca (do czasu) w Krakowie Przestrzeń Kobiet czy rozwijający się w imponującym tempie Łódzki Szlak Kobiet. Już nie trzeba wybierać, można – czy nawet należy – czytać równolegle, jest wystarczająco dużo miejsca w przestrzeni literackiej, by pomieścić więcej niż jedną poetkę. W zeszłym roku ukazały się nie tylko Wiersze wszystkienoblistki, ale również opasły zbiór Poezje zebrane Anny Świrszczyńskiej. Zestawienie obu tych książek może być (oby tak się stało) początkiem większej rozmowy o tradycjach pozornie bez kontynuacji. Bywało przecież, że obie poetki oświetlały podobne problemy, działały w tych samych okresach historycznych, nawet w tych samych miejscach – urodzona i do końca II wojny światowej związana z Warszawą Świrszczyńska po wyzwoleniu zamieszkała w Krakowie, przez pewien czas były sąsiadkami, obie mieszkały w Domu Literatów przy Krupniczej 22.