Obchodzony w 2014 r. jubileusz ćwierćwiecza wyborów z 4 czerwca i powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego Polacy zgodnie uznali za symboliczny koniec epoki transformacji. W miejsce opowieści o niewątpliwych modernizacyjnych sukcesach Polski na pierwszy plan wysunięto refleksję nad ceną cywilizacyjnego awansu oraz społecznego rozkładu kosztów i korzyści płynących ze zmian. Przypomniano wątpliwości formułowane na samym początku polskiej drogi reform, przez co dyskusja o źródłach społecznych nierówności stała się zaczynem dla fundamentalnego rozrachunku, czy po 25 latach demokracji Polska jest krajem sprawiedliwym.
Transformacyjne procesy nie przyczyniły się do zmniejszenia społecznych nierówności w oczekiwanym stopniu, a pod wieloma względami – za sprawą silnego rozwoju usług prywatnych (związanych z opieką nad dziećmi, edukacją i służbą zdrowia) przy jednoczesnym braku dostatecznie mocnych instytucji publicznych – pogłębiły istniejące już podziały i umożliwiły powstanie nowych obszarów wykluczenia.
O potrzebie większej aktywności państwa w obszarach związanych z polityką społeczną i szukania równowagi między wolnym rynkiem a elementami gospodarki zorientowanej na realizację ważnych celów społecznych mówią dziś zarówno eksperci, działacze społeczni, ludzie Kościoła, jak i politycy różnych partii.
Pytanie o sprawiedliwe społeczeństwo przybrało na sile także i pod wpływem zmian zachodzących w Unii Europejskiej, konfliktów na Bliskim Wschodzie, w Afryce, we wschodniej Ukrainie i trudnych relacji z Rosją. O ile 25 lat temu nasza troska mogła się koncentrować przede wszystkim na własnych sprawach, o tyle dziś nie jest już możliwe budowanie zielonej wyspy sprawiedliwości w oderwaniu od pytań o los pozostałych sąsiadów. Musimy o tym pamiętać, gdy oskarżamy siebie nawzajem o brak solidarności z ubogimi. Solidarność jako cnota etyczna wyraża się nie tylko w trosce o swoich, ale także o tych pozornie obcych.
Granice polityki
Zastanówmy się zatem, jakie czynniki wspierają budowę sprawiedliwego ładu społecznego. Jakie miejsce powinny zajmować działania polityczne, a ile zależy od zaangażowania samych obywateli? I wreszcie: czy poprawa sytuacji powinna się zaczynać od szukania winnych? Istnieje niebezpieczeństwo, że pytanie o sprawiedliwy ład zmieni formę i oto w centrum myślenia politycznego stanie kwestia: czy Polska jest krajem sprawiedliwych? I czy źródłem społecznych nierówności są niesprawiedliwi, którzy w miejsce troski o najbardziej potrzebujących dbają o interesy własnej grupy?
„Istnieją dwie Polski – Polska beneficjentów transformacji i Polska jej ofiar. To właśnie nazywam dobrobytem wyspowym” – pisze Dariusz Karłowicz w felietonie Dobrobyt wyspowy i dodaje: „Ciekawe, że mieszkańcy wysp – a więc ci, którym wiedzie się choćby względnie dobrze – nie bardzo wierzą w istnienie innego świata. Nie! Oczywiście wiedzą, że nie wszyscy zmieścili [się] na lądzie i że podobno czasem ktoś tonie. Tak, to wiedzą. Tym, w co nie wierzą, jest bieda niezawiniona. (…) Szczególna podłość transformacyjnej operacji polegała na tym, że uczono pogardy dla tych, którym odbierano szanse. Pedagogika wstydu za solidarność przyniosła owoce. Wielu, zbyt wielu uwierzyło, że serduszko od Owsiaka i 1% załatwia problem”. Pomijając fakt, że zarzut pogardy wobec osób, które nie z własnej woli nie mogły poprawić losu, jaki Dariusz Karłowicz stawia ludziom z nowej klasy średniej, sam w sobie jest niesprawiedliwy i wyraża pogardliwą postawę intelektualisty wobec opisywanej grupy. Liczba organizacji i wspólnot, które służą dobru innych, jest naprawdę imponująca. Dzieła te realizowane są w wielu przypadkach dzięki oddolnemu zaangażowaniu konkretnych ludzi i przy finansowym wsparciu obywateli. W pełni natomiast podzielam oburzenie z powodu tego, że w 2014 r. w skrajnym ubóstwie, które nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, żyło 2,8 mln Polaków, ubóstwo relatywne (odnoszone do tych gospodarstw domowych, które żyją na znacznie niższej stopie niż średnia krajowa) dotyczyło 6,2 mln ludzi. 4,6 mln osób objętych było pomocą społeczną (próg wynosi 514 zł dochodu na osobę w rodzinie) i liczba ta uległa zmniejszeniu jedynie za sprawą zmiany progów uprawniających do świadczeń! Co jednak szczególnie niepokoi, jeśli spojrzeć na geograficzną i społeczną mapę nierówności społecznych, to fakt, że ubóstwem relatywnym zagrożonych jest aż 37% rodzin wielodzietnych (czyli takich, w których jest minimum troje dzieci) i blisko 30% osób (najczęściej matek) samotnie wychowujących dzieci. A przecież, tu zgadzam się z Dariuszem Karłowiczem, nie można pomijać faktu, że część obywateli, która zdecydowała się na emigrację zarobkową, uciekała z Polski przed brakiem pracy i marnymi perspektywami na przyszłość. O dewastujących społecznych skutkach emigracji zarobkowej wielu polskich matek pisał niedawno na łamach „Znaku” Krzysztof Wołodźko w recenzji ważnej książki Sylwii Urbańskiej Matka Polka na odległość. Z doświadczeń migracyjnych robotnic 1989–2010.