Podróż, jaką odbywamy z Adamem Robińskim, dla którego istotną lekturą okazuje się książka zachwalająca bycie w drodze, czyli W Patagonii Bruce’a Chatwina, dotyczy miejsc nieoczywistych. Autor przygląda się Bieszczadom, nie traktując ich jedynie jako pisanego wielką literą pasma górskiego w karpackim łuku, lecz – tak jak widzieli to powojenni osadnicy – jako rzeczownik pospolity, oznaczający teren pokryty lasem, Puszczą Karpacką.
Tytułową kiczerą mieszkańcy górskich terenów nazywali najbliższe wzniesienie, wyrastające u podnóża innego grzbietu, widziane często z okien chałup. Taką perspektywę przyglądania się z bliska przyjmuje też Robiński. Oddaje więc głos osobom, które zamieszkują bieszczadzkie ziemie od lat, traktują je z szacunkiem i pokorą. „Ludzie przyjeżdżają w Bieszczady, widzą puste przestrzenie i od razu czują, jakby to do nich należało. A to nie tak” – wyjaśnia Henryk Victorini, który stał się prototypem jednego z bohaterów kręconych w latach 60. bieszczadzkich westernów.
Z wielkim smutkiem czyta się historie takie jak ta o idei utworzenia rezerwatu turystycznego, czyli obszaru, który miałby pozostać nienaruszony przez zbędną turystykę i otwarty tylko dla zaprawionych turystów. Podczas toczonego w latach 70. sporu pomysł został odrzucony, a jego zwolennicy wieszczyli, że przyszłe pokolenia przeklną tę lekkomyślność. Gdy patrzy się dziś na zadeptywane połoniny czy Tarnicę, trudno nie westchnąć z żalem, że tak łatwo porzucamy idee, które mogłyby ocalić także nas samych.
—
Adam Robiński
Kiczery. Podróż przez Bieszczady
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, s. 248