fbpx
Leszek Cichy podczas wyprawy na Mount Everest zakończonej pierwszym zimowym wejściem na szczyt, 1980 r. fot. Aleksander Lwow/Forum
Leszek Cichy podczas wyprawy na Mount Everest zakończonej pierwszym zimowym wejściem na szczyt, 1980 r. fot. Aleksander Lwow/Forum
z Leszkiem Cichym rozmawia Paulina Wilk luty 2025

Zawsze chcę wejść

Nawet gdy idę po lodowcu związany liną z kilkorgiem ludzi, jestem zamknięty w sobie, z własnymi myślami. A jak mówi moja żona, inteligentny człowiek z samym sobą się nie nudzi. Wtedy jest czas na wszystko: na sprawy świata, myślenie o życiu, o dalszych etapach wyprawy, i na drobiazgi – na niepoplątanie liny, ostrożne stawianie kroków.

Artykuł z numeru

Dotknij mnie

Czy zimowe wejście na Everest, którego dokonaliście z Krzysztofem Wielickim 45 lat temu, w lutym 1980 r., zmieniło Pana życie?

Trzeba pamiętać, że to nie był nasz pierwszy rok wspinania. Na tamtej wyprawie, kierowanej przez Andrzeja Zawadę, należeliśmy co prawda do najmłodszych, ja miałem skończone 29 lat, ale za sobą już 10 lat chodzenia w góry wysokie. Wcześniej byłem na Shispare, Gaszerbrum II, na K2 i Makalu. Naszemu pokoleniu, czyli tym, którzy zaczęli wspinać się na początku lat 70. XX w., przydarzył się wspaniały moment historyczny, bo wtedy w Himalaje i Karakorum jeździły razem trzy generacje – ci, którzy zaczynali jeszcze przed wojną, ci, którzy po wojnie osiągnęli wiele w Alpach i Hindukuszu, no i my, którzy przecieraliśmy nowe drogi himalajskie.

Wejście na Everest nastąpiło dla mnie w samą porę. Nie było ukoronowaniem, bo później jeszcze przez wiele lat jeździłem – i wciąż jeżdżę – w Himalaje i inne góry.

Niedawno byłem w Peru na sześciotysięczniku Chachani i po raz trzydziesty któryś prowadziłem wyprawę na Kilimandżaro. Niby nie są to szczyty bardzo ambitne, lecz wysokość i warunki wymagające. Słowem, ja na Evereście ani nie zacząłem, ani nie skończyłem.

Ale to osiągnięcie będzie Panu zapamiętane. To ma znaczenie?

Bez wątpienia ono było najgłośniejsze i myślę, że wyznaczało moment ważny dla światowego himalaizmu. Początkowo kwestionowano sens zimowych wypraw na ośmiotysięczniki. W latach 80. XX w. z czternastu najwyższych gór świata Polacy weszli na siedem. I mówiono o tych wyczynach jak o dziwnej, egzotycznie polskiej konkurencji. Jak tych szczytów zostało do zdobycia mniej, to uruchomiła się międzynarodowa konkurencja. Włączyli się Włosi, Rosjanie, a w finale – Nepalczycy, którzy pierwsi zdobyli zimą K2 w 2021 r. Nam się nie udało. Trochę nie mogę wybaczyć Krzysiowi, że nie jego wyprawa to osiągnęła, że nie domknął po latach naszych sukcesów.

Uśmiecha się Pan. Czy to nie przewrotna dziejowa sprawiedliwość, że właśnie Szerpowie – długo niedoceniani towarzysze europejskich himalaistów – wzięli to ostatnie zimowe trofeum?

Jeżeli już nie my, Polacy, to cieszę się, że właśnie oni! Od razu wysłaliśmy z Krzysiem listy gratulacyjne do Nepalu i do ambasady nepalskiej w Berlinie od zimowych zdobywców Everestu do zimowych zdobywców K2. A wracając do naszego wejścia w 1980 r. – ono okazało się ważne i zapamiętane.

Bo gdyby tak kogoś w środku nocy obudzić i zapytać o polskie osiągnięcia w Himalajach, odpowie na pewno: „Kukuczka” albo „Rutkiewicz”. Jednak co dokładnie, które szczyty, jakimi drogami – mało kto potrafi wymienić.

A to nasze zimowe wejście zapisało się w umysłach. Nie dlatego, że było najtrudniejsze, dokonane najcięższą drogą w bardzo wymagających zimowych warunkach, tylko po prostu dlatego, że to jednak był Everest. Zastanawialiśmy się z Krzysiem wielokrotnie, co to oznaczało dla nas samych. I myślę, że jakbyśmy wtedy nie weszli, to akurat moje życie bardzo by się nie zmieniło. Może tylko nie dostałbym mieszkania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się