Żeby zapewnić kobietom zdrowie reprodukcyjne, potrzebny jest sprawny system edukacji, prewencji i opieki zdrowotnej: ważne są dostęp do lekarza, akcje profilaktyczne, opieka okołoporodowa, antykoncepcja, prawo do aborcji. Opublikowany w maju 2019 r. raport Najwyższej Izby Kontroli wśród wielu bolączek polskiego systemu zdrowia wskazał też, jak fatalny jest dostęp do ginekologa poza dużymi miastami. Na wsiach mieszka ok. 40% kobiet i noworodków, a liczba poradni jest tam nieproporcjonalnie niska. Niemal każda wiejska poradnia ginekologiczna ma pod opieką kilka lub kilkanaście tysięcy kobiet. W skrajnych przypadkach, czyli w województwach podlaskim i lubelskim, na jedną poradnię ginekologiczną przypadało nawet 27 tys. kobiet. Niektóre z nich, żeby dostać się do ginekologa, musiały przebyć aż 50 km – dla osób, które nie mają prawa jazdy, to realny problem, gdyż poza miastami brakuje najczęściej transportu publicznego. Zaniedbania w sferze zdrowia reprodukcyjnego kobiet dotyczą zarówno małych, jak i dużych miejscowości. Jednak w mniejszych trudniej jest np. zmienić ginekologa, bo nierzadko jest w nich tylko jeden gabinet. Co zrobić, gdy narzuca pacjentkom swoje poglądy i jest niechętny przepisywaniu recept na antykoncepcję hormonalną? Lub po prostu z jakichś względów – np. innej wrażliwości – nam nie odpowiada? Możliwość wyboru lekarza lub lekarki to luksus. Im mniejsze miasto, a zatem, ogólnie rzecz biorąc, także kapitał kulturowy i społeczny pacjentek, tym większa jest władza medyka. W małych miejscowościach lekarz często stanowi element lokalnego układu władzy, np. zna się z proboszczem, więc tym chętniej zasłoni się klauzulą sumienia.
Nie lepiej jest w obszarze opieki perinatalnej, która, zdawałoby się, powinna być zdecydowanie poza sprawami ideologicznymi. Badania Fundacji Rodzić po Ludzku z 2018 r. pokazują, że ok. połowa kobiet rodzących doświadcza ograniczenia ich praw, a ok. 17% doznało w szpitalach jakiejś formy przemocy – przywiązywanie do łóżka, krzyki, wulgaryzmy wciąż zdarzają się w polskiej służbie zdrowia.
W każdej ze sfer związanych z szeroko pojętym zdrowiem reprodukcyjnym kobiet – bo nie chodzi tylko o brak choroby, ale też psychiczny dobrostan – mamy do czynienia z nierówną walką obywatelek o swoje prawa z państwem, które jest nieresponsywne albo wrogie. Zaczyna się od edukacji i debaty publicznej – zamiast przedstawiania rzetelnej informacji i doświadczeń kobiet widzimy dziś skłonność do ideologizowania kwestii związanych z ciałem i seksualnością. Przykładem choćby działania ministra Przemysława Czarnka, wprowadzającego właśnie do szkół książkę Fundacji Małych Stópek, której treści przeciwstawiają się prawu kobiet do decydowania o swoim ciele i płodności. Zamiast wiedzy promuje się w szkołach w tym zakresie konserwatywną ideologię. Tyle że efekty są odwrotne do tych, które zakładają prawicowi politycy i Kościół: dzietność w Polsce maleje, a nie rośnie. Badania CBOS i prognozy demograficzne pokazują, że coraz więcej jest kobiet, które w ogóle nie decydują się na urodzenie dziecka, mimo że czasami deklarują pragnienie macierzyństwa: w pokoleniu urodzonym w latach 70. to blisko 25%, a jeszcze wśród kobiet urodzonych w 1945 roku było ich tylko 8%.