fbpx
Franz Kafka w Pradze fot. Gamma-Keystone / Getty
Franz Kafka w Pradze fot. Gamma-Keystone / Getty
Łukasz Najder grudzień 2022

Żelazne promienie

Terminem „kafkowski” opisywano zgoła wszystko. Współczesny teatr, społeczeństwo, cały PRL, prawicowych paranoików, biurokrację starą i nową. No i samego Franza Kafkę, którego znaliśmy ze słynnego zdjęcia wykonanego na rok przed śmiercią. Jakiż ten Kafka był kafkowski!

Artykuł z numeru

Dobre życie w chaotycznym świecie

Niejasna formuła rządzi tym, kiedy, skąd i dlaczego zjawiają się w naszym życiu pisarki i pisarze, o których mówimy później, że byli ważni, a nawet – najważniejsi. Oczywiście to często dzieło przypadku. Impulsywny wybór podjęty w bibliotece czy antykwariacie, spontaniczna wycieczka ścieżką przypisu, samo brzmienie nazwiska autora, okładka. Jedna sekunda – i oto jest.

Zdarza się, że świadomość ta przyrasta latami. Będzie wtedy rezultatem długiej, pracowitej refleksji nad dziełem pisarza z początku niekiedy ledwie zajmującego bądź zajmującego co najwyżej przez wzgląd na epokę, w której tworzył, szczególną technikę narracyjną, środowisko – już to „barwne”, jak zwykło określać się utalentowanych, płodnych hedonistów, już to unicestwione przez rozliczne żywioły XX w. Są w końcu i cudze fascynacje, od których zajmuje się – niczym ogniem albo chorobą – nasz umysł i serce. Lecz ze mną i Franzem Kafką było jeszcze inaczej.

Historia klęski

Moje pierwsze z nim kontakty to historia klęski. Wprawdzie Proces przeczytałem jako bodaj 18-latek w liceum doby transformacji, czyli pośród ogólnego zamętu, ale wyłącznie z edukacyjnego obowiązku. Przyznam szczerze, iż wówczas bardziej zajmowała mnie kwestia zupełnie praktyczna, mianowicie czy charakterystyka Józefa K. może być tematem maturalnym, niż tragiczny los skazanego bez sądu człowieka i kunszt pisarski Kafki. Na studiach podjąłem też dobrowolną próbę lektury Zamku, a w moim domowym księgozbiorze znajduje się Ameryka w leciwym czytelnikowskim wydaniu, którą również zarzuciłem po kilkudziesięciu stronach. Tylko nie pamiętam, w jakim stanie ducha – znudzony, zbyt obojętny, pokonany? Ponadto widzę siebie w bibliotece przy ul. Miłej w Łodzi. To stamtąd wypożyczyłem Dzienniki. Oba tomy obłożone nieporęczną, sztywną okładką z celofanu, pod którą dostały się kurz, okruszki, włókna tytoniu, relikwie poprzednich użytkowników, naturalne ślady czasu. Wynotowuję – ja, pozujący na cynika bezrobotny absolwent polonistyki – jego słynne zdanie z 2 sierpnia 1914 r. o popołudniowych zajęciach pływania w dniu, gdy „Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę” (tłum. J. Werter), którym odtąd będę posługiwał się wyniośle i z ostentacją w sytuacjach powszechnego wzmożenia moralnego i wezwań do grupowych działań.

Właśnie tak za młodu obcowałem z Kafką, z którego to okresu wyniosłem niewiele więcej nad pojedyncze frazy, powidoki, biograficzne klisze.

Owszem, nie poznałem Kafki, nosiłem w sobie natomiast pewne o Kafce wyobrażenie. Pozwalało mi ono symulować w mowie i piśmie zarówno znajomość Procesu, AmerykiZamku, jak i rozumienie tego, co oddawano za pomocą terminu „kafkowski”. Na szczęście terminem „kafkowski” oddawano zgoła wszystko. Współczesny teatr, społeczeństwo i problemy bieżące, nieodwołalnie stechnicyzowaną przyszłość i przeszłość. Zwłaszcza tę naszą, wschodnioeuropejską, komunistyczną, postkomunistyczną, prekapitalizm. Kafkowskie były esbeckie archiwa, procedury lustracyjne i prawicowi paranoicy, Stan Tymiński i stetryczały postpezetpeerowski aparat, niekończące się korytarze instytucji państwowych, tchnące potem i alkoholem poczekalnie dworcowe, przychodnie, wydziały kosztów, administracje nieruchomości, opustoszałe blokowiska i przepełnione szpitale, w których kona się cicho i anonimowo. Za kafkowskie uważano słowa „petent”, „władza” i „akta” oraz ich materialne ekwiwalenty. Kafkowska, rzecz jasna, była i biurokracja w każdym swoim przejawie, ta dzisiejsza, uaktywniająca się w trakcie, powiedzmy, zakładania firmy, i tamta, mająca za siedziby liczne socrealistyczne gmachy wzniesione w centrach miast wojewódzkich. Zasadniczo PRL był kafkowski (w tych chwilach gdy akurat nie widziano w nim dystopii wprost z Orwella bądź Zamiatina), ówczesne zasady współżycia społecznego i dominująca aura – jakby miniona epoka składała się wyłącznie z urzędników niższego szczebla, którzy drepcą w kółko ulicami pod zestalonym burym niebem i czekają na wyrok.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się