Z katastrofą atomową kojarzymy Czarnobyl albo Hiroszimę i Nagasaki. Niewielu zdaje sobie sprawę z istnienia tajnych projektów rządowych zakładających tzw. plutonowe miasta, w których produkowano radioaktywny pierwiastek potrzebny do atomowego przemysłu. O historii dwóch takich miejscowości i losach ich mieszkańców opowiada Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne.
Richland leży we wschodniej części stanu Waszyngton i jest ośrodkiem badań nad energią atomową; Oziorsk – jedno z dziesięciu sowieckich miast nuklearnych, położone pod Jekaterynburgiem, gdzie znajduje się skład rosyjskich materiałów atomowych. Okolice tych miejscowości to jedne z najbardziej zanieczyszczonych obszarów na świecie. Obydwie stanowią radioaktywne osady, w których zatrudnieni przez rząd inżynierowie produkowali pluton, nie zważając na ekologiczne konsekwencje i doprowadzając do katastrofalnego skażenia środowiska naturalnego. Dodatkowe zagrożenie stanowiły awarie atomowe, wybuchy materiałów, eksplozje odpadów. Wydawałoby się, że dwa plutonowe miasta, leżące po dwóch stronach żelaznej kurtyny, zbudowane przez dwa rywalizujące ze sobą mocarstwa, dzielić będzie wszystko. Oziorsk był całkowicie zamknięty i pilnie strzeżony, a jego istnienie utrzymywano w tajemnicy. W Richland nie było samorządu, własności prywatnej ani wolnego rynku. Mieszkańcy tych terenów nie mogli poruszać się bez przepustek, nadzorowani byli przez strażników i inwigilowani. Nikomu to jednak nie przeszkadzało – życie w nieistniejących oficjalnie miastach miało swoje plusy: brak przestępczości, bezrobocia czy biedy, znakomite szkoły, przyjaźni sąsiedzi, dobrobyt. Richland był pierwowzorem dla radzieckiego miasteczka, oba zaś miały stanowić centra produkcji broni atomowej i stwarzać pozory krain dostatku, otoczonych zielenią i roślinnością, obiecując robotnikom lepszą przyszłość, awans społeczny, idealne warunki bytowe. Ponieważ największy wróg był niewidzialny i mierzony w kiurach, wielu się skusiło i osiedliło z całymi rodzinami w napromieniowanych miastach. Krainy takie jak w powyższym opisie Brown nazywa plutopiami – odizolowanymi od świata, skażonymi promieniotwórczymi izotopami. Jak pisze historyczka: „ład i zamożność plutopii skłaniały jej beneficjentów do przymykania oczu na rosnącą wokół nich strefę promieniotwórczych odpadów” (s. 9). To miejsca, o których długo zakazywano mówić, a kiedy zasłona milczenia opadła – zaniżano wyniki badań dotyczących promieniotwórczości. Amerykanie wydawali miliony dolarów na poprawę bezpieczeństwa w strefie produkcji broni jądrowej, sowieccy oficjele tuszowali awarię, która nastąpiła w 1957 r. w Oziorsku i spowodowała skażenie terenu o wielkości 40 tys. km kw.
Zmowa milczenia
Opowieść o nuklearnych miasteczkach oparta jest nie tylko na rosyjskich i amerykańskich badaniach i tajnych dokumentach FBI i rosyjskiej FSB, ale także – co szczególnie cenne – na materiale zgromadzonym podczas rozmów autorki z byłymi mieszkańcami obu miast. Zdobycie danych i nakłonienie ludzi do mówienia było zadaniem trudnym ze względu na zmowę milczenia, zatem samo pozyskiwanie informacji przypominało sceny z filmów szpiegowskich czy powieści sensacyjnych – odmawiano zgody na podanie tożsamości, fałszowano dane, szyfrowano wypowiedzi, a tych, którzy zdecydowali się mówić o atomowym zagrożeniu, inwigilowano, śledzono i zastraszano. Brown rozmawiała z pracownikami plutonowych fabryk, mieszkańcami opisywanych atomowych miast z dwu różnych kontynentów i potrafiła wyprowadzić paralele ich losów – są oni nie tylko świadkami katastrofy, ale także ofiarami radioaktywnego izotopu, swoich rządów, systemu, który wytworzył zimnowojenny wyścig zbrojeń.