fbpx
Olga Gitkiewicz (fot. Anna Liminowicz)
Olga Gitkiewicz marzec 2023

Zjedz ziemniaki

Byłam niedawno w sklepie, mężczyzna z małą córką próbował ją zabawić, każąc wyliczać, co ma w koszyku pani przed nimi (ja). Po chwili milczenia powiedzieli: „Dziwne. Dziwne. Popatrzmy, co ma pan z tyłu”.

Artykuł z numeru

Nassim N. Taleb: Jak zwodzi nas przypadek

Czytaj także

Olga Gitkiewicz

Zdarta płyta

z Ewą Kopczyńską rozmawia Katarzyna Pawlicka

W kulinarno-kulturowym garnku kipi

Jako dziecko marzyłam o tym, żeby chociaż raz w życiu usłyszeć: „Zostaw mięso, zjedz ziemniaki”. Godzinami medytowałam więc nad kotletem i ćwiczyłam uważność w poszukiwaniu najdrobniejszych żyłek.

Kiedy jakieś 30 lat temu formalnie przestałam jeść mięso, nie było zamienników. A może gdzieś były, ale nie w moim małym mieście, wtedy wojewódzkim. Byłam w ósmej klasie podstawówki i pamiętam, że w rynku funkcjonował sklep, który się nazywał „zielarski”. Można tam było czasem kupić ciecierzycę i soję w ziarnach. Kupowało się więc tę soję, moczyło i gotowało godzinami, i albo jadło z warzywami, albo mełło w maszynce na suche jak wiór „kotlety”. Ani to było dobre, ani praktyczne, stawiałam zatem głównie na ziemniaki lub kaszę z surówką. I na jabłka, bo pochodzę ze stolicy nauk sadowniczych i myślę, że warto w tym miejscu wspomnieć, że to w Skierniewicach wymyślili odmianę ligol.

Pamiętam, jak z moją przyjaciółką Anką wracałyśmy ze szkoły koło firmowego warzywniaka Instytutu Sadownictwa i kupowałyśmy kilogramy jabłek, a potem po drodze je zjadałyśmy.

Pamiętam, że czytałyśmy książki Mai Błaszczyszyn i bywałyśmy wegankami, frutariankami, witariankami (określenie „raw” chyba wtedy jeszcze się nie przyjęło).

Babcia przemycała mi mięso w pierogach i zupach, z ręką na sercu powtarzając, że są absolutnie wegetariańskie. Była zdziwiona, że nie daję się nabrać.

Pamiętam, że wieszczono mi anemię i ogólny niedorozwój. Nie nastąpiły.

Pamiętam, że kiedyś w czasie obiadu poinformowałam młodszą siostrę, co właściwie ma na talerzu – to znaczy jakie zwierzę. Dostałam straszny ochrzan, co do dziś uważam za wyjątkowo nielogiczne. Bo jeśli miliony ludzi na świecie jadają wieprzowinę albo cielęcinę, to chyba mają świadomość, że w tych nazwach nie ma żadnej metafory. Z niejasnych dla mnie powodów mówienie wprost o mięsnych daniach jako pochodzących od zwierząt powoduje u mięsożerców dyskomfort.

I chociaż nigdy nie namawiałam nikogo do wegetarianizmu, sama wiele razy słyszałam to wartościujące pytanie: „Dlaczego nie jesz mięsa?”.

Odpowiadałam, że po prostu nie chcę, lecz gdybym zaczęła wymieniać rzeczywiste motywy, nie starczyłoby mi tu kolumny. Nauczyłam się jednak nie obciążać otoczenia swoimi żywieniowymi wyborami, nie oczekiwać, nie obrażać się, żeby nawet przypadkiem nie zasłużyć na łatkę roszczeniowej osoby, która się domaga specjalnego traktowania z powodu swoich kaprysów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się