fbpx
Olga Gitkiewicz (fot. Anna Liminowicz)
Olga Gitkiewicz lipiec 2024

Złodzieje książek

Rada Języka Polskiego usankcjonowała ostatnio nowe zasady pisowni, co wywołało zaskakujące wzmożenie wśród moich bliższych i dalszych internetowych znajomych. Czyżby troska o język ojczysty przeżywała jakiś niebywały renesans?

Artykuł z numeru

Prawo do wytchnienia

Gdzieś nad Alpami stewardesa chrząknęła do mikrofonu i powiedziała, że jednemu z pasażerów zaginęła książka. Ktokolwiek widział, tu podała niewiele mi mówiący tytuł, proszony jest o oddanie załodze. Jeszcze wtedy nic nie pomyślałam.

Obsługa chodziła po pokładzie, zerkając czujnie między fotele, potem o czymś z przejęciem konferowała. I znowu rozległ się brzęczyk, ponownie padł tytuł książki. Nie znalazła się.

Kwadrans przed lądowaniem ogłoszono nam, że nie będziemy mogli opuścić samolotu, dopóki zguba się nie znajdzie. Chwilę później dodano, że obsługa lotniska została poinformowana i że kapitan decyduje właśnie, czy wezwać policję.

Nie wiem, dlaczego uznałam to za żart. Może dlatego, że ledwie tydzień wcześniej Rada Języka Polskiego usankcjonowała nowe zasady pisowni i wywołało to zaskakujące wzmożenie wśród bliższych i dalszych internetowych znajomych. Wszyscy analizowali i komentowali wprowadzone normy, jakby troska o język ojczysty przeżywała niebywały renesans. Uznałam, że emocjonowanie się nowymi zasadami i wezwanie policji do książki to jednak trochę za dużo w świecie, który jest ponoć światem po piśmie. Bardziej wyglądało to jak ukryta kamera, dowcip, materiał na mem. Bo co to mogła być za książka, Manuskrypt Wojnicza?

Nie mogłam jej nawet wyszukać, bo włączyłam w telefonie tryb samolotowy.

Zerknęłam na innych. Niektórzy się uśmiechali, inni wyglądali na poirytowanych, choć nie jakoś znacznie. Ja byłam coraz bardziej ciekawa. Kto robi tyle szumu o książkę, która przecież mogła być gdzieś w schowku, na podłodze pod czyimś fotelem, mogła zostać na lotnisku, wszystko mogło się jej przydarzyć.

Potem zganiłam się za brak czytelniczej wrażliwości. Powinnam to rozumieć, a nie się tym bawić. Pamiętam przecież lata, kiedy czytałam nałogowo, w każdej wolnej chwili, do rana, a książki umieszczałam na wszelkich listach prezentów. No dobrze, to ostatnie się może nie zmieniło.

Wylądowaliśmy w Barcelonie, ale nie pozwolono nam odpiąć pasów. Mieliśmy siedzieć i czekać na decyzję kapitana. Ta nadeszła po kilkunastu minutach. Stewardesa zapowiedziała, że możemy wyjść do rękawa, jednak nie wolno nam go opuścić. Uwolnią nas, jeśli przedmiot się znajdzie. Jeśli nie, służby zdecydują, co dalej.

Przy wyjściu zagadnęłam załogę o to, czy ta książka na pewno nie została zgubiona wcześniej.

Powiedzieli, że sytuacja jest jasna, jeden z pasażerów czytał ją na pokładzie, potem włożył do schowka w siedzeniu przed nim, poszedł do toalety, a kiedy wrócił, już nie było. Szefowa zespołu dodała, że to ponoć pozycja o dużej wartości emocjonalnej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się