Prawie każdy powielał go choć raz w życiu. Najczęściej żółtą kredką. Banalnie prosty – kółko i kilka kresek. Jestem zasilana na baterie słoneczne. Akumulator intensywnie ładuję od maja do września. Przez nieomal siedem miesięcy w roku działam na rezerwie. Wtedy, w aplikacjach prognozujących pogodę, znaku słońca wypatruję jak pustynia deszczu. Pod niego planuję dzień, tydzień. Wyznacza mi rytm życia. Jeśli na ekranie smartphona zobaczę symbol słońca, to znak, że dzień będzie dobry. Jest obietnicą energii. Radości. Nie tylko ja tak go odbieram. Ma moc. Wiedzą o tym firmy. Rękoma projektantek i projektantów promienisty symbol umieszczają na swoich produktach. Od branży turystycznej, poprzez bankowość, na spożywczej kończąc. Sama często, pisząc komuś pozdrowienia, zamiast literek wysyłam słońce. Ciepło. Równie często je dostaję. Nigdy za dużo.
A jeśli znaku słońca nie znajduję w żadnej pogodynce, to łzy przegryzam Petit Beurrami Jutrzenki. Czasem działa.